Co mnie po łbie chodzi, kiedy myślę o przemijającym zygarze, coś wesołego, coś po czym można brechtać się do białego rana, coś co Nasza buda pamięta, a było to w 1985 roku, czyli już za niedługo maleńkie święto. Zacznę od węgierskiego gulaszu, bowiem pamintom jak w lecie tego 1985 roku, zajechaliśmy nocą, autobusem na plac apelowy w niewielkiej mieścinie Vásárosnamény i od razu podano nam pomarańczowe kubki z kranówą. A po co nam one ?
Nie godej kumie Polaku, nie godej...co zrobisz jak po zjedzeniu węgierskiego gulaszu, papa rozdziawi ci się nie od śmiechu a od papryki. Oj było tego dużo, tego ostrego; Na wycieczkę do Budapesztu dostał każdy prowiant, czyli szneka dodać 2-3 wybarwione w czerwieni węgierskie papryki. No cóż nikt nie myślał o jabłkach od Mamy na deser, wszak my harcerki i harcerze (duchem już dorośli, bo pełni Cnoty). Pamiętam, że druhna Agniecha zbierała te papryki, a jakże do jedzenia, od tych (m.in. moja persona gratów) co bardziej wybrednych.
Pamiętam, jak przez mgłę, jakieś regionalne muzeum (być może poświęcone Liszt`owi), gdzie napotkaliśmy polsko - węgierskie zbieżności , apropo naszego hymnu narodowego.
Serdecznie żałuję, bo wincy nie pamiętam, lecz wszystkich kochanych druhów i druhny zapraszam na jubileuszowy grat, kto rzeczywiście, spojrzał w 1985 roku szeroko w huński step, ten będzie wiedział o co loto. Czy to myrlanie, chyba nie...
Żeby było po 100 -owemu, dodajmy: "Szneke w teke, sru".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz