czwartek, 13 czerwca 2013

Opowiadanie weterana cz. 1






W zamyśle będzie to opowiadanie z licznych przygód harcerek, druhen mieliśmy wówczas za mało, i harcerzy lat osiemdziesiątych XX wieku. To čislo przygód, poświęciłem latu roku 1985. Po madziarsku mówiąc Vászárosnamény było letniskiem u brzegów Dunaju, płynącego ciekawie i łzawie przez Budapeszt.
Buda i Peszt - stara i nowa część, tego wielkiego miasta w roku 1985 dla harcerek i harcerzy 100 - tki była boiskiem przygód zespołu, grona, stowarzyszenia zabaw, wszelkich dobrych pomysłów tej młodej, lecz dość ogranej drużyny.
Po Poznaniu jeździły wówczas ,,czerwone", wytworzone przez Hunów autobusy. Jednym z takich autobusów, z wielką korbą, którą kręcił Mycha, dojechaliśmy na miejsce. W nocy, letnim dniem przyjeżdżamy, wielce ciekawi. Czasy były ,,pionierskie" i jedyne wyjazdy zagraniczne odbywały się w krajach bloku. Pierwsze wrażenia wypełnia wjazd na boisko, wysiadamy i wpadamy do garnków. To już Węgry. Olbrzymie kotły paprykowej zupy, ostrej jak pieprz, a raczej coś nieznanego. Pysznie wyglądające gary pomarańczowej zupy, te oka i ta maź, mniam. ,,Eljen, eljen" kranówa. Kubki poszły w ruch, musimy węgierskim obyczajem popić ten ostry smak. Sami, jak mawia Drużynowy, pod działaniem konsternacji, pijemy tę wodę, pijemy, ciekawość nie schodzi z naszych twarzy.
Mija noc. W ogóle nie zmęczeni podróżą, za oknami węgierski step, budzimy się. Gdzie jesteśmy ? Ojej. Z boiska dochodzi skrzekliwy, głośny hałas. To węgierski robot - tutejsza machina, nowoczesny wyrób. Czy wiecie kto wymyślił słowo robot ?
W madziarskim szczekaczka nadaje, budźcie się polscy przyjaciele, to ja wierny wam robot, gotowy każdego dnia zakłócić wasz spokojny sen. Słońce nam sprzyja, dzień za dniem harcerskim przyjaźniom sprzyja. Ciekawi co też bohater rapsodu - Józef Bem - uczynił dla tego ,,paprykowego" narodu, słuchamy madziarskiego języka. Jak się z tym hałasem oswoić ? Na scenę wkracza druh Pała, wysoki Matejko. Ma przy sobie kasetę z naszego ukochanego domu. Podówczas nie było tego w kraju wiele. Słownie jedna kaseta zespołu ,,Alphaville". Teraz robot Mikrobi ma zajęcie, od dziś słoneczne dni obozu wypełnia, puszczana przez Mikrobiego przebojowa piosenka. Jesteśmy cali w kwiatach, łopianowych kwiatach.
Pewnego dnia jedziemy do Budapesztu. Co my weterani, pamiętamy z podmiejskiego, namiotowego miasteczka o przyjaznej dla nas nazwie ,,Pannonia". Mnóstwo zdarzeń ucieka z pamięci, jednak węgierskie nazwy przypominają każde z nich. Do dziś nie wiem co znaczy Vászárosnamény, lecz z uśmiechem śpiewa současna drużyna piosenkę:
Az a szép, az a szép
akinek a szeme kék, akinek a szeme kék
Szneke w teke, sru - co było naszym dośpiewem.
Zostańmy tu na chwilę, dłuższą chwilę. Chcecie się dowiedzieć jak powstała ta piosenka ? Każdy dzień był ciekawy, rodził w nas potrzebę przygody. Duże boisko pośród węgierskich, spalonych pagórków. Śpimy w domkach z drewna, poutykani ciasno. W ,,kółko golony" - nasz Drużynowy - wskoczył do jednego z nich i zalewając się łazami uśmiechu przyniósł swoim harcerzom zapisaną kartkę. Obiegając go wkoło zapytaliśmy: co nam przyniósł ? Pada odpowiedź: Madziarzy wymyślili dla nas zabawną piosenkę - w ramach zacieśniania przyjaźni harcerze nasi mają nauczyć się tę piosenkę śpiewać.
Pewnego dnia, gdy na niebie pojawiły się zakryte dymem obozowego ogniska strzępiaste, grożne chmury wpadł nam pod harcerskie rogatywki pomysł o rozśpiewanej barwie. Pełny od powoju budynek związany był z twórcami hymnu narodowego. W jakiś bratni sposób na węgierskiej ziemi wskazał nam ścieżkę Józef Wybicki. Przysłowia są mądrością narodu.
Rok 1985 to wspaniała, letnia przygoda. Wojaż w myśl zasad - Polak Węgier dwa bratanki. Obchodzimy międzynarodowe dni, jakby nie poddając się ogłupiającym pionierskim zasadom. Dziś dzień węgierski. Wieczorem w zaciśniętym kręgu, spleceni dłońmi, bierzemy sobie na piśmie !!! i z wiankami na głowie, madziarskie żony. Trudno wyśpiewać węgierskie słowa, lecz w tamtej atmosferze, idzie nam to coraz fainiej.
W pobliżu są termy, dokładnie nie wiadomo co Attila tu pozostawił. Zanurzamy się w nich, tak do końca nie przekonani o ich leczniczym wpływie. Za to gorąca, słona woda wyzwala uśmiech na twarzy i podkreśla skuteczność solanek działania. Toniemy w soli i z ciekawym usměvem chlupiemy ile wlezie.
W pobliżu są też łagodne porośnięte trawą pagórki. Niektórzy z nas porażeni nieco zamknięciem, obwarowaniem obozu, szarym od upalnego kurzu widokiem. Boisko, domki, boisko, domki. Na piechotkę opuszczają ten teren i spoglądają na pagórki. Wylegują się pod pomarańczowym słońcem.
Pionierzy - ojej - przygotowali dla nas wycieczkę do Budapesztu. Jak wspomniałem spaliśmy na polu namiotowym. Była podróż autobusem, trzydniowy wyjazd. W chlebakach pochowaliśmy góry papryk, gospodarze hojnie nas, harcerzy częstują. To ostre, jak węgierska karabela, szaleństwo podcina nam rozśpiewane gardła. A druhna Agniecha tym razem nie śpiewa, w chlebaku zgromadziła ,,żelazne zapasy". Wszyscy ją obdarowali.
W stolicy Węgier zwiedzaliśmy także ZOO przed którym stały rzeźby , ogromne rzeźby - odrapane lecz barwne - indyjskich słoni.
Co by nie powiedzieć trudno jest zapomnieć o tych chwilach, silnych wrażeniach doznanych w 1985 roku, pośród jogurtu sv.Małgorzaty. Spytacie dlaczego wiąże z tym wyrób spożywczy, ano było to tak. W Budapeszcie byliśmy tylko kilka dni.
Zbliżał się koniec stolicznego wojażu. Pole ,,Pannonia", które nas podejmowało rozświetlił białą tarczą księżyc; część z nas poszła spać a pozostała część ( ta odważniejsza ?) ciekawa miasta pod dowództwem stałego w odważnych przygodach drużyny dh Ciacha wybrała się na nocny zwiad. Pod sklepem znaleźli niespotykaną podówczas u nas dostawę mleka i z ciekawości zabrali kubek czy lahev* mleka. Gdy to nad ranem opowiadali narobili smaku całej drużynie. Niektórzy z nasz byli zawiedzeni, iż nie brali w tym udziału. Podobno zawędrowali na Margit sziget skąd dobrze widać cały Budapeszt, zwłaszcza nocą. Miło jest wspomnieć to miasto, które wtedy wydało się nam ogromne, stare i tajemnicze.
To co utkwiło mi w pamięci, czego nie zatarł nieubłagany czas da się opowiedzieć. Margit - sziget, Vár Hegy, Duna - cały ten zgiełk lat osiemdziesiątych - zawarł się pewnego popołudnia w czardaszu granym przez Węgrów w barze podcieni Budy. Tam zamówiony dla nas obiad, długo stał jeszcze ... na ślicznie zdobionych stołach - słuchaliśmy madziarskich piosenek.
Klucze :
čislo - liczba, z czesk.
madziarsku - węgiersku, Magyar czyli Węgier
současný - współczesny, z czesk.
usměv - uśmiech, z czesk.
eljen - niech żyje, z węg.
láhev - butelka, z czesk.
svatý - święty, z czesk. 

2 komentarze:

  1. fajny pomysł z tym blogiem mam nadzieję,że go rozkręcisz :) w końcu jest o czym pisać ....tyle się działo ;)
    pozdrawiam Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Z serca dziękuję za wsparcie, w duchu myślę, że nie tylko ja (weterani?) coś tam pamiętają z XX wieku... Do zobaczenia na zlocie

    OdpowiedzUsuń